Na odejście profesora Bańki z poradni językowej PWN

Profesor Mirosław Bańko. Źródło: fundacjajezykapolskiego.pl
Profesor Mirosław Bańko. Źródło: fundacjajezykapolskiego.pl

Tydzień temu na stronie poradni językowej PWN pojawiła się wiadomość, że z braku czasu odpowiedziami na pytania nie będzie się już zajmował profesor Mirosław Bańko, a jego miejsce zajmie dr hab. Katarzyna Kłosińska. Oczywiście w internecie wyrażono żal, że nie będzie nowych tzw. ciętych ripost, ale myślę, że nie tylko tego można żałować.

Miała to być notka napisana na szybko, ale nie oszukujmy się, na tym blogu takich nie ma. W międzyczasie na blogu Pani Korektor pojawił się wpis „Nie płakałam po prof. Bańko”, przy którego czytaniu miałem zupełnie odmienne odczucia od autorki, przy okazji się do niego odniosę.

Zacznijmy od pewnej osobistej deklaracji. Pani Korektor pisze:

Na szczęście dość wcześnie odkryłam, że literatura to nie wszystko, i zakochałam się w językoznawstwie. Tak jest poprawnie, a tak nie; mówi się w ten sposób, a nie tamten… W końcu jakieś konkrety, coś cudownego! I tak powoli wyrastał ze mnie gramatyczny nazista, nieprzepadający za wyjątkami ani wariantami, które zaburzają idealny porządek. Takie podejście w dużej mierze zostało mi do dziś.

Ja za to na zajęciach z językoznawstwa na początku studiów przekonałem się, że dyscyplina ta nie musi mieć nic wspólnego z określaniem, co jest poprawne, a co nie, jak się mówi, a jak nie, że zadaniem językoznawstwa jest raczej opisywanie i wyjaśnianie mechanizmów języka, a nie wyjaśnianie jego użytkownikom, dlaczego mówią źle. Zresztą do posiadania zdecydowanych podglądów na to, jaki powinien być język, nie trzeba być językoznawcą, a wiedza i doświadczenie językoznawcze mogą w tym tylko przeszkadzać.

Z drugiej strony – nigdy nie byłam jego fanką, bo w jego odpowiedziach można zaobserwować dość luźne podejście, które w większości przypadków stoi w sprzeczności z moim. Rzecz jasna to nic złego, bo każdy językoznawca ma prawo do swojego stanowiska, zwłaszcza jeśli ma taką wiedzę i tyle doświadczenia co prof. Bańko. Ale…

Chyba w tym sedno: nie zgadzałam się z nim, więc mi go nie szkoda. Ale na czym polega luźne podejście profesora Bańki? Na tym, że pokazywał, jak język jest faktycznie używany? Jeśli założyć roboczo, że normą jest to, co jest ogólnie przyjęte, to, w jaki sposób zazwyczaj się postępuje (w tym wypadku pisze czy mówi), to wydaje mi się, że na przykład spory zbiór redagowanych, pisanych zwykle przez wykształcone osoby tekstów jest całkiem niezłym miejscem na szukanie tejże normy. W czym właściwie jakaś inna norma miałaby być lepsza?

Do internetowych poradni językowych ma dostęp każdy: i filolog z wykształceniem kierunkowym, i zwykły Kowalski, który chce wiedzieć, czy poprawnie jest „tę”, czy „tą”. Filolog prawdopodobnie spojrzy krytycznie (krytycznie w tym drugim znaczeniu) na udzielone odpowiedzi, Kowalski niekoniecznie – i będzie traktować opinie zamieszczone w poradni jako wyrocznię (nie mam mu tego za złe).

Owszem, ktoś może poradnię potraktować jako wyrocznię, ale czy to na pewno obciąża profesora Bańkę? Według mnie jest wręcz przeciwnie. Przecież to właśnie u niego często można (było) przeczytać: „mnie to nie razi”, „według mnie”, „myślę, że” i różne inne formy pierwszej osoby liczby pojedynczej, po których widać, że jest to jego zdanie. Również wszystkie cięte riposty, odpowiedzi pochopne, poirytowane albo nie związane z tematem przypominały, że po drugiej stronie formularza na pytanie siedzi żywy, czasem omylny człowiek. A czy można to samo powiedzieć o poradniach, których język nie wykracza poza „X jest niepoprawne”, „Y nie łączy się z Z”, „mówi się…” czy „należy pisać…”? Czy nie łatwiej w takiej sytuacji odnieść wrażenie, że prezentowane są nie podlegające dyskusji fakty, a nie opinie?

Na marginesie,

Oficjalne stanowiska dotyczące polszczyzny wydaje Rada Języka Polskiego.

Przypominam, że na szczęście Rada Języka Polskiego oficjalne uchwały wydaje tylko w sprawie ortografii (też niepotrzebnie, ale już trudno) — to również są opinie, tyle że przyjęte większością głosów. W innych kwestiach pojawiają się tylko porady i opinie.

Wspomniałam wcześniej o luźnym podejściu profesora do języka. Co w tym złego, ktoś zapyta. Wyobraźmy sobie na chwilę, że mowa teraz o dobrym zachowaniu przy stole, i padają pytania: czy można jeść kotlety rękoma, czy jednak należy sztućcami? i czy niekoniecznie musi to być nóż i widelec, czy wystarczy sam widelec? a może łyżką…?

Ja jestem zwolenniczką norm wzorcowych i odpowiedziałabym, że należy jeść nożem i widelcem. W moim odczuciu to najlepsze rozwiązanie, bo trzeba budować dobre nawyki, a poza tym w ten sposób dajemy właściwy przykład innym.

Analogie między używaniem języka a zachowaniem przy stole pojawiają się od czasu do czasu, choć oczywiście nie są do końca trafione (nie mamy Rady Jedzenia Kotleta!), ale mogą podsunąć pod rozwagę kilka ciekawych pytań typu: po cholerę nam te zasady i skąd się wzięły. W tym przykładzie, mam wrażenie, teoretyczny profesor Dańko (o luźnym podejściu) na podstawie wyszukiwania w Narodowym Korpusie Jedzenia Kotleta mógłby spokojnie napisać, że Polacy mają w zwyczaju w miejscach publicznych jeść kotlety nożem i widelcem, dlatego jedzenie ich w ten sposób będzie dobrym rozwiązaniem. W roli normy wzorcowej widziałbym tu co najmniej coś w rodzaju zakazu trzymania widelca zębami do góry przy jedzeniu nożem i widelcem. Może tak jest najeleganciej, ale czy wiele osób zwraca na to uwagę? Jaką właściwie korzyść mamy z posługiwania się opracowaną przez wąską grupkę normą wzorcową (normatywiści lubią kokieteryjnie powtarzać, że to przecież ludzie decydują, ale jeśli spojrzeć, którzy ludzie, to się okazuje, że mało kto oprócz ich samych)? Można sobie wymyślić bardzo wzorcową normę, zaprowadzić w niej idealny porządek i wyrzucić wszystkie warianty, ale jeśli będzie ona bardzo odbiegać od zwyczaju językowego, to po prostu prawie nikt nie będzie się nią przejmował. Polską norma przez lata powstawała często w pewnym oderwaniu od faktów (o tym w końcu jest ten blog), a prawdziwy język pojawiał się głównie w przykładach błędów. Profesor Hanna Jadacka, główna propagatorka normy dotyczącej używania imiesłowowych równoważników zdań, powiedziała kiedyś, że norma wzorcowa powinna być utrzymywana, żeby docenić wysiłek tych, którzy jej przestrzegają. Ale czy to aby nie jest wysiłek dla wysiłku? Czy naprawdę o to w tym wszystkim chodzi? Profesor Bańko swoimi poradami pomagał ustalić realistyczną normę, która ma taką praktyczną zaletę, że więcej osób może posługiwać się językiem zgodnie z nią.

Co do dr Kłosińskiej, która teraz będzie zajmowała się odpowiedziami w poradni PWN — czytałem jej książkę Co w mowie piszczy i będę śledził jej porady z ciekawością, bo podejrzewam, że może mi dostarczyć sporo materiału na bloga. Pożyjemy — zobaczymy.

6 komentarzy do “Na odejście profesora Bańki z poradni językowej PWN

  1. Ponoć profesor Bańko życzył sobie, aby nie odmieniać jego nazwiska (lub odmieniać bez zmiany końcówki ;), chociaż z zasady jest ono odmienne – tak w odniesieniu do tytułu. Pozdrawiam.

    Polubienie

  2. Tęsknię za profesorem, bardzo. Kiedy w starszych poradach czasem trafię na jego nazwisko to zwykle gęba mi się jara od ucha do ucha. Umknęło mi, że ta współpraca została już definitywnie zakończona. Dziękuję za ten wpis i…. Szkoda. Miałam nadzieję, że to chwilowa nieobecność.
    Ale! Od niedawna porady p. Kłosińskiej i p. Malinowskiego zdarza się komentować dr Maciejowi St. Ziębie. Ma nieco inny styl, ale jego uszczypliwość dobrze wróży na przyszłość 😉

    Polubienie

  3. Uwielbiam profesora od dawna. Wieki temu miałam z nim zajęcia z gramatyki opisowej. Ujął mnie powiedzeniem: tego musicie się nauczyć a to, wystarczy że zapamiętacie. Był czarujący i czynił z językoznawstwa pasjonujące światy. Niezapomniany.

    Polubienie

Dodaj komentarz