Jak chyba wszędzie, gdzie pojawia się nazwisko Bańko, również pod moim ostatnim wpisem poruszono kwestię jego odmiany. Nie mogło jej zabraknąć również w niedawnym wywiadzie z profesorem w tygodniku „Newsweek” (nr 46/2015), więc przytoczę tutaj, co ma (mniej więcej) w tej chwili do powiedzenia na ten temat sam zainteresowany:
Studenci mówią, że na pierwszym roku prosi ich pan, żeby pana nazwiska nie deklinować.
— Oj, przesadzili, nie było takiej dyrektywy. O tym, że „Bańko” się odmienia, dowiedziałem się późno, pod koniec lat 70., od prof. Andrzeja Markowskiego, wówczas jeszcze doktora, z którym jako student miałem zajęcia z kultury języka. Jemu ta odmiana przechodziła przez gardło bez żadnych trudności. Natomiast dwadzieścia lat później tenże sam, już wtedy profesor, Andrzej Markowski, zaaprobował w „Nowym słowniku poprawnej polszczyzny” decyzję, że nazwiska tego typu można odmieniać albo nie. Jak się popatrzy na strony tytułowe słowników, które ukazały się pod moją redakcją, to czasem jest napisane „pod redakcją Mirosława Bańko”, a czasem — „Mirosława Bańki”. Tymi słownikami dawałem przykład innym, co mogą robić: raz odmieniajcie, raz nie, jak wam serce dyktuje.
Czyli można i tak, i tak, a nawet raz tak, raz tak — przynajmniej jeśli chodzi o zdanie tego posiadacza tego nazwiska. Oczywiście polecam cały wywiad, jeśli ktoś ma do niego dostęp.