Piszą o nas (być może)

Witam serdecznie wszystkich Czytelników po nieco przydługiej przerwie. Ponieważ dzisiaj mamy Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego, uznałem, że to dobra okazja do rozruszania bloga. Na początek pozwolę sobie wrócić do kilku dawnych wpisów — w związku z tym, co na temat problemów w nich omówionych można przeczytać w innych miejscach.

Okładka książki „Lepiej po polsku” Andrzeja Markowskiego
Lepiej po polsku. Źródło: Agora

Zacznę od sprawy, która może być już znana obserwującym profil Kulturystyki Języka na Twitterze i wiąże się z tytułem tej notki. W zeszłym roku ukazała się książka Andrzeja Markowskiego Lepiej po polsku (Warszawa 2019) — kolejny zbiór felietonów poprawnościowych profesora. Wśród nich znalazł się temat sposobu wymawiania lat. Oczywiście profesor Markowski informuje, że mówi się rok dwa tysiące dziewiętnasty itd., ale w dalszej części felietonu pojawiają się takie oto słowa:

Niektórzy miłośnicy języka szperający po starych dokumentach znaleźli napisy na okładkach książek, które jakby podważały słuszność naszych rozważań. Na przykład na jednej z książek wydanych w roku 1621 widnieje napis: „Dialog o cudownym Narodzeniu Syná Bożego z Bogarodzice Panny Maryjej. Napisány Ná Rok Páński Tysięczny. Sześćsetny. Dwudziesty. Pierwszy”.

Nie mogłem nie zauważyć, że zdjęcie wspomnianej w tym ustępie książki ilustrowało wpis pod tytułem „Dwutysięczny piętnasty”! Mam wrażenie (choć nie pewność), że nie jest to przypadek i profesor musiał się zetknąć z tym właśnie wpisem, jeśli nie z całym blogiem, w związku z czym czuję się bardzo zaszczycony. Ciekawe, jak mu się podobał.

Okładka książki „Ucha, fochy, tarapaty” Agaty Hąci
Ucha, fochy, tarapaty. Źródło: PWN

Nieco mniej radości (o czym również pisałem na Twitterze) sprawiła mi w pewnym momencie lektura książki dr Agaty Hąci Ucha, fochy, tarapaty (Warszawa 2019). Jest to również zbiór pogadanek językowych, w obu książkach zresztą teksty skonstruowane są w podobny sposób: zaczynają się od krótkiej odpowiedzi na dane pytanie, po czym następuje dłuższe wyjaśnienie dla dociekliwych (gdyby ktoś się zastanawiał, książka dr Hąci ukazała się pierwsza). Wśród omówionych problemów znalazła się kwestia, czy wolno mówić dwie, trzy, cztery postaci, przed czym, jak wiadomo z notki „Postaci i dnie”, przestrzega Wielki słownik poprawnej polszczyzny PWN (WSPP). Doktor Hącia podąża podobną drogą jak ja, przytacza poradę profesora Doroszewskiego z książki O kulturę języka i dochodzi do wniosku, że właściwie nie wiadomo, skąd się wziął zakaz pisania i mówienia dwie postaci:

Można się też zastanowić nad tym, z czego wynika to ograniczenie. Nie podają go inne słowniki, także poprzedniki Wielkiego słownika poprawnej polszczyzny z lat trzydziestych i siedemdziesiątych XX wieku – choć wskazują, że forma postaci jest dawna (czego nie robi Wielki słownik…). Cóż, przypuszczam, że autorzy Wielkiego słownika… chcieli za pomocą tej wskazówki pokazać, która forma, z którą końcówką jest systemowa, regularniejsza (na gruncie współczesnej polszczyzny, a nie historycznie): ta, z którą należy (ich zdaniem) łączyć liczebniki dwie, trzy, cztery. Tyle że to tylko mój domysł, bo w żadnym znanym mi źródle pisanym nie znajdziemy takiego wytłumaczenia.

Ostatecznie jednak stwierdza, że trzeba się słuchać WSPP, choć nie wiadomo dlaczego:

dwie, trzy, cztery, dwadzieścia dwie, sześćdziesiąt trzy, sto osiemdziesiąt cztery postacie (i tylko tak)

Muszę przyznać, że trochę mnie to rozczarowało, zwłaszcza że we wstępie autorka przedstawia swoją rolę w następujący sposób:

Mam nadzieję, że dzięki Uchom odczaruje się rola językoznawcy normatywisty, w której występuję, rozumiana często społecznie jako rola strażnika czystości polszczyzny. Nic z tych rzeczy! Raczej bycie obserwatorem i detektywem – takie zadanie sobie wyznaczyłam i mam nadzieję, że dadzą się Państwo wciągnąć w tropienie odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego mówimy i piszemy tak, a nie inaczej?”.

Niestety, w tym wypadku tropienie odpowiedzi się nie powiodło i doktor Hącia przeistoczyła się w żadnarma. Szkoda, bo książka ogólnie jest całkiem ciekawa (podobnie jak książka profesora Markowskiego).

Na koniec ciekawostka, którą znalazłem na Blogu językowym dr Joanny Ginter. W jednym z wpisów porusza ona temat „spójników skorelowanych”, a w szczególności znanego nam nie tylko… lecz także. Autorka znalazła oryginalny sposób odczytania osławionego hasła problemowego w WSPP. Przytoczę tu dla przypomnienia ów problematyczny (problemowy?) ustęp ze słownika:

Forma spójnika skorelowanego jest stała; żaden człon nie może być zastępowany przez określenia wspólnofunkcyjne; najczęściej spotykane błędy to: […] *nie tylko…, ale i…; (zamiast: nie tylko…, lecz także…)

Otóż zdaniem dr Ginter ponieważ inne formy tego spójnika, czyli nie tylko… lecz także, lecz również, ale także, ale również, ale też nie są explicite wymienione w zakazie, nie należy ich poprawiać! Wykluczona jest tylko forma nie tylko… ale i, jako jedyna wskazana jako „oczywiście” błędna, do czego zresztą autorka próbuje dorobić uzasadnienie:

Czy formom z ale również, ale też i ale także gramatycznie bliżej do błędnej z ale i czy do poprawnej z lecz także? Na pewno do lecz także; lecz oraz ale to synonimiczne wobec siebie spójniki wyrażające przeciwieństwo, a także, też i również — synonimiczne partykuły włączające elementy do wspólnego zbioru. I — spójnik łączący — nie jest synonimem względem także; błąd ale i jest więc tu oczywisty, czego nie można powiedzieć o ale również itp.

Cóż, mogę tylko powtórzyć, że może warto byłoby dobrze się przyjrzeć polszczyźnie, zamiast tak się gimnastykować, żeby wykluczyć formę być może najczęściej używaną w dziejach polszczyzny. Pod koniec pojawia się jednak promyk nadziei nawet dla ale i:

Zresztą — ale i też spotyka się coraz częściej z akceptacją w środowisku językoznawców „kulturystów”; dość przytoczyć taką poradę PWN

Zwraca uwagę użycie określenia „kulturystów”. Czyżby dr Ginter też trafiła na ten blog?

Tyle na dzisiaj, mam nadzieję, że na kolejną notkę nie każę wszystkim czekać tak długo.

2 komentarze do “Piszą o nas (być może)

  1. Wyguglałem dr Ginter, jest młoda, ale nie aż tak, żeby nie móc się jeszcze otrzeć o Marcina Preyznera w ostatnich latach jego działalności naukowej… mogła też trafić na lansowany przez niego termin “kulturyści” gdzieś w kuluarach konferencyjnych, bo przez lata swojej walki z kulturystycznymi wiatrakami Marcin wprowadził go gdzieś na peryferie językoznawczego argotu – nawet Trzej Muszkieterowie, Miodek, Bralczyk i Markowski w swojej wspólnej książce się tak autoironicznie określili 🙂
    Jednakowoż aczkolwiek najpewniej trafiła na tego zacnego bloga (męskożywotnego!)

    Polubienie

Dodaj komentarz