Błędy w „Polityce” (3)

Kolejna część komentarzy do „Najczęstszych błędów językowych popełnianych przez dziennikarzy” na stronie „Polityki”. Dla przypomnienia: część pierwsza, część druga.

Apostrofy w odmianie obcych wyrazów

Przeskakujemy do numeru 31, w którym „Polityka” porusza problem stawiania apostrofu w końcówkach obcych nazwisk:

Z kłopotami odmieniamy imiona i nazwiska pochodzenia obcego, dostawiając automatycznie apostrof, czasem zupełnie niepotrzebnie. Apostrof jest konieczny, gdy ostatniej głoski wyrazu nie słychać.

Trudno się z tym nie zgodzić — czasami można odnieść wrażenie, że apostrofy, tak jak u przykładowego Jim’a Jarmush’a, służą wyłącznie po to, żeby podkreślić obcość nazwiska. Ale przypatrzmy się dobrze drugiemu zdaniu z cytatu: Apostrof jest konieczny, gdy ostatniej głoski wyrazu nie słychać (wytłuszczenie „Polityki”). Głoska to dźwięk mowy, czyli apostrof stawiamy, kiedy na końcu wyrazu jest dźwięk, którego nie ma. Czy dźwięk może jednocześnie gdzieś być i nie być? Oczywiście łatwo się domyślić, że chodzi o sytuację, w której literze albo ciągowi liter na końcu wyrazu w pisowni nie odpowiada żaden dźwięk w wymowie, ale sformułowano to niezbyt sensownie, a moim zdaniem u dziennikarza większym błędem jest brak precyzji i jasności niż jakiś tam nadmiarowy apostrof.

Następny obrazek też dotyczy apostrofów. Tym razem jako przykład podano formę DISNEY’A:

Podobnymi zasadami rządzą się nazwy własne. „Y” jest literą wyjątkową – czyta się jak „jotę”, zatem apostrof jest zbędny (ostatnią głoskę słychać).

Fiu, fiu. Dwa zdania, a tyle można o nich napisać. Po pierwsze, imiona i nazwiska, o których była mowa w poprzednim punkcie, to też nazwy własne, więc trudno mówić, że te ostatnie rządzą się podobnymi zasadami, bo to te same zasady i te same nazwy. Po drugie, akurat Disney również jest nazwiskiem. Zresztą dotyczy to nie tylko nazw własnych, przecież ostatnio tyle zabawy mają ludzie np. z mianownikiem liczby mnogiej wyrazu fanpage.

Przy drugim zdaniu jest jeszcze ciekawiej. Zacznę od gramatyki. To zdanie można z grubsza zinterpretować na dwa sposoby. Możemy uznać, że zawiera konstrukcję bezosobową typu Tak się nie mówi (to jest chyba zamierzona interpretacja):

[literę „Y”] czyta się jak „jotę”.

Może to również być konstrukcja typu Te samochody świetnie się sprzedają:

[litera „Y”] czyta się jak „jotę”.

Tak czy inaczej, w obu wersjach to zdanie jest niegramatyczne. W pierwszej brakuje dopełnienia:

„Y” jest literą wyjątkową — czyta się je jak „jotę”

albo

„Y” jest literą wyjątkową — czyta się go jak „jotę”,

zależnie od tego, jaki rodzaj nadamy igrekowi. Kto wie, może brak tego zaimka wziął się właśnie z chęci uniknięcia choćby podejrzenia o popełnienie błędu, który wymieniono pod numerem 29 (użycie zaimka go w bierniku w odniesieniu do wyrazu w rodzaju nijakim, np. Tam jest dziecko. Widzę go). Druga wersja za to powinna brzmieć:

„Y” jest literą wyjątkową – czyta się jak „jota”.

Skoro uznajemy, że „Y” jest podmiotem, to „jota” powinna być w mianowniku. Swoją drogą, cudzysłów wokół wyrazu „jotę” jest raczej niepotrzebny, może wręcz sugerować, że wymowa litery y brzmi „jotę” (to już trzecia wersja).

Przejdźmy teraz do znaczenia. Nawiasem mówiąc, oczywiście ja się tu cały czas trochę czepiam, ale czyż nie o to chodzi w tej całej poprawności? Otóż nie jest jasne, na czym polega wyjątkowość litery y — jak jotę czyta się choćby samą jotę, a także literę i, np. w wyrazie mania. Poza tym w wyrazach takich jak Kennedy igrek czyta się inaczej, a w odmianie używa się apostrofu: Kennedy’ego, Kennedy’emu. Może więc wyjątkowość dotyczy raczej końcówki -ey? Znowu wyszło jakieś mętne nie wiadomo co.

Uff, nie wiem, czy ktoś jeszcze to czyta; dalej postaram się pisać trochę zwięźlej. Numer 35 powinienem pominąć, ale muszę wtrącić dwa słowa:

Błędy trudne do przebaczenia – merytoryczne.

Fakt, że trudne do przebaczenia, ale chyba miały być językowe? Czy umieszczenie tego rodzaju błędów w artykule o błędach językowych nie jest błędem merytorycznym?

By z czasownikami

Partykuła „by” przyłącza się w sposób naturalny do polskich czasowników. Dziennikarzom ta reguła czasem niepostrzeżenie się wymyka.

Numer 36 przypomina, że poszedłby pisze się łącznie. Święta prawda, ale z wyjaśnieniem jest już trochę gorzej. „By” przyłącza się do polskich czasowników (naturalnie? Czy cokolwiek w pisowni jest naturalne?), ale tylko do form osobowych (również używanych w funkcji bezosobowej), bo przecież w pójść by czy chodzono by (albo nawet pójdziono by, a co tam) naturalnie się nie przyłącza.

Nomen omen

Z punktu 37 przytoczę tylko fragment:

„Bynajmniej” brzmi elegancko i takie ma zastosowanie (w polszczyźnie oficjalnej, a nawet książkowej), wyraz – nomen omen – nad wyraz często słychać w codziennej publicznej debacie.

Na miejscu pogromcy błędów z „Polityki” zastanowiłbym się nad użyciem wyrażenia nomen omen. Wprawdzie profesor Bańko jest w tej sprawie dość pobłażliwy, ale inni — nie za bardzo (polecam też dyskusję w komentarzach na blogu redaktora Orlińskiego). Chociaż trzeba przyznać, że zdarzają się mniej zrozumiałe użycia tego wyrażenia, nawet na blogu językoznawcy-polonisty:

czerwonymdrukiemczy w poradni językowej Instytutu Języka Polskiego Uniwersytetu Śląskiego:

parowózAleja

Numer 38:

naaleiW pierwszej chwili pomyślałem: hola, hola (zły człowieku)! Jak to na alei? Mówi się raczej w alei. Z moim odczuciem zgadzają się autorzy poradników językowych:

Z nazwą aleja, aleje właściwe jest natomiast używanie wyłącznie przyimka w: Mieszkać w alei Powstańców Śląskich, w Alejach Jerozolimskich. (Język polski. Poradnik Profesora Andrzeja Markowskiego)

Mówi się też w alei, nie ! na alei i pod tym względem aleja różni się od ulicy. (Mirosław Bańko, Słownik wyrazów kłopotliwych)

Druga kwestia [Przejście dla pieszych jest na alei JPII czy w alei?] ma prostą odpowiedź: w alei. (poradnia PWN)

Ale że często poradniki swoje, a życie swoje, postanowiłem zajrzeć do korpusu. I tu rzecz ciekawa: w pełnym korpusie NKJP w alei występuje 793 razy, a na alei — 663, czyli niewiele rzadziej (szok!), ale z tych 663 wyników aż 628 pochodzi z prasy (w alei — 545). Czyli wychodzi na to, że forma uznawana przez profesorów za błędną występuje w ogromnej większości wypadków w prasie i nawet przewyższa tam popularnością formę poprawną. Może więc właśnie tym powinni się zainteresować tropiciele błędów popełnianych przez dziennikarzy? A może należy to uznać za cechę języka prasy?

Tym razem tyle. Zostało już niewiele, choć pod koniec jakby było więcej do komentowania.

1 komentarz do “Błędy w „Polityce” (3)

Dodaj komentarz